środa, 30 kwietnia 2014

TRZY WIECZORY


Udało mi się przemycić kawałek dobrej samotności. Trzy wieczory. Bez konieczności stawania na baczność. Bez informacyjnego szumu. Bez dreptania w kółko.

Dobra samotność zaczyna się łapaniem równowagi na linie. Łykiem białej herbaty z płatkami róży nalewanej z małego czajniczka do filigranowej filiżanki. Słuchaniem Gymnopedie Satie dotykając zimnej podłogi rozgrzanymi po kąpieli bosymi stopami. Delikatnym trąceniem zmysłów tak by nastawiły wszystkie swoje naczynia włosowate na intensywność nicnierobienia.

Siedzę po ciemku na tarasie i rozwijam swoje supły. Pierwszy raz od miesięcy obserwuję siebie bez ataku paniki. Wiem, że muszę się przeczołgać przez labirynty myśli nie mając w zanadrzu żadnego punktu odniesienia poza sobą samą. Nic nie może mnie wydrzeć z tej chwili. Z tego wieczoru. Ciepły deszcz kapie mi z włosów na kark. Po niebie bezszelestnie przesuwa się kłębiasta zwierzyna. Od czasu do czasu księżyc rozpruwa ją swoim światłem, które rozpryskuje się na moją twarz. Jestem częścią tego wszystkiego. Tu i teraz kiełkuje proste zwyczajne szczęście.

Piąta dwadzieścia. Zaczyna się dzień mojego prawie trzynastomiesięcznego syna. Mały stwór bez cienia skrupułów wydziera ze mnie niedokończone sekwencje gwałtownie urwanego snu. Uchylam lewe oko pozwalając by prawe napawało się jeszcze błogą bezczynnością. Po trzydziestu sekundach zrywam się z łóżka i gnam ratować rozchichotanego ludka, który swoim porannym zwyczajem wdrapał się właśnie na chybotliwy fotel. Moja dobra samotność zaszywa się w drobnych szczelinach przemyconej na krótko muzyki. Potem zaczepia się w skradzionej na wczorajszym spacerze kwitnącej gałązce jabłoni. Tam czeka na swój czas, na kolejną filiżankę herbaty, na niedokończoną książkę, nieupieczony chleb, nierozsupłane myśli.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz