wtorek, 29 sierpnia 2017

NA PRZYKŁAD WIERSZE

Trzy dni sama dla siebie. Wysłałaś książkę, ukisiłaś ogórki, powiesiłaś pranie. Teraz robisz to co ważne. Na przykład piszesz wiersze. 


**
Jeszcze nie chcesz przebić tej ciszy
Nie włączasz komputera, pralki, komórki
Chcesz jeszcze przez chwilę być spuszczona ze smyczy
Słyszysz tylko zegar
Oddech bezskrzydłego anioła
Który nigdy cię nie opuszcza

**
Kiedy otwierasz drzwi by wyjść do ogrodu
Poranne powietrze wydmuchuje ci z oczu tafle nocy
Siadasz na progu i natychmiast jest przy tobie pies i kot
I jeszcze miliardy molekuł
Rozpędzonych by rozbić ciepło twojej piżamy

Wiesz, że kiedy ją zdejmiesz zmienisz cały świat
Obudzisz pęd rzeczyktóretrzebazrobić
Będziesz zbierać książki dzieci z podłogi
Ugotujesz jaglankę z zebranymi wczoraj jeżynami
Stawisz czoła piramidzie ubrań

Wciąż jeszcze jesteś tu. Na skraju dnia.
Pozwalasz by cienka tasiemka światła owinęła się wokół twojej stopy
Nie zamykasz drzwi

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

PRANIE I LATARNIA


Wieszasz pranie. Sznurek rozpostarty między dwiema brzozami. Wiatr tańczy w białych prześcieradłach. Ty na bosaka. Trawa sucha i ciepła. I turlający się po niej kot. I pies gapiący się na żuka, który dostojnie przemierza swój własny mikrokosmos.

Obrazek pozbawiony świateł i fajerwerków. Mimo to, a może właśnie dlatego jest w nim cała esencja. Proste szczęście, które nie potrzebuje oklasków. Życie, które wybrałaś. Maleńka wioska. Dolina na skraju gór. Sarny objadające pleciony z wierzby płot. Nawłoć, która próbuje podjąć ekspansję twojego ogródka. Mięta, rozmaryn i pomidory w skrzynkach tuż za progiem. Dynia na skraju przekopanego stoku. Malwy pod oknami. I winogrono czule obejmujące  południowo zachodnią ścianę domu.

Dzieci od rana do zmroku na bosaka. Nie możesz znaleźć butów Małego Wilczka. Zdejmujesz więc i swoje buty. Idziecie po ściółce i bukowych szyszkach przez las. Wspinacie się po skale. (Tej na której ćwiczą się Mali Podróżnicy). Jak to możliwe, że czterolatek potrafi bosymi stopami objąć guzowaty granit, a potem biec po kamieniach, po gałęziach, po żwirze. Las jest jego placem zabaw, jadalnią, tajemniczą szkołą. Jest bezgranicznie jego.

Schodzicie w dół. Mała Fi huśta się na linie zaczepionej na gałęzi drzewa. Dotyka piętami nieba. Chcesz zrobić to samo. Nie jest łatwo, ale Mała Fi ma dobre serce. Teraz twoje stopy w liściach i tuż pod chmurami. Raz jeszcze udało ci się być dzieckiem. Potrafisz śmiać się całym brzuchem i biec z górki łąką pełną krowich placków. Potrafisz nie gderać.

Wieczorem, kiedy ciepło i cisza unoszą się nad snami twoich dzieci, bierzesz psa i muzykę na uszach. Wystawiasz głowę na uwielbienie gwiazd. Droga mleczna mizdrzy się swoim pięknem nad czarną łąką. Muzyka Glassa The Hours a zaraz potem Morning Passages. Czujesz, że szczęście podchodzi ci pod gardło. Chcesz trzymać tę chwilę jak imbirowy cukierek pod językiem. Aż poczujesz ból. Zwykłość nienasycona. Przesiąknięta brakiem, zmęczeniem i poezją. Unurzana w pięknie rzeczy małych.



Chcesz zlać się z tą nocą. Idziesz przez las nie zapalając światła. Las żyje magią o wielkich oczach. Zmienia trawy w ptaki i drzewa w trolle. Pies trzyma się przy nodze. Wie, że go potrzebujesz. A jednak. Gubicie drogę i wpadacie na białe żaglówki. Na masztach wiszą jednak tylko prześcieradła. Pranie staje się latarnią i przewodnikiem. Ot, cała codzienność. Zawsze inna niż zdołasz sobie wymyślić.

sobota, 26 sierpnia 2017

DWA ŚWIATY, JEDEN ŚWIAT

 DWA ŚWIATY, JEDEN
ŚWIAT



Po siedemnastu
latach małżeństwa siedzisz ze swoim mężczyzną na skraju
jeziora. Patrzysz na czaple siwą i mewę. I na odbicia w wodzie.
Jesteście sami, nie licząc ryb i ptactwa. Rozmawiacie tak jakbyście
spotkali się wczoraj. O bliskości i o malinowych sorbetach. O tym
co wybraliście w życiu, o tym co boli i o tym czego się pragnie. O
mądrości ludzi prostych i o miejscach i chwilach, które kiedyś
posiedliści na własność.


Zjadacie lody z
supermarketu a potem kochacie się na polanie. Raz jeszcze w
towarzystwie ptaków. Być może też kilkudziesięciu tysięcy
owadów. Raz jeszcze trzymacie chwilę w garści, pozwalając by czas
kręcił ósemki i zataczał koła. Wchodzicie w przestrzeń
pozbawioną bólu i zmęczenia. Każde z was wie co czeka na ścieżce
powrotnej.


Odważyć się
zobaczyć siebie na nowo. Po co jesteście razem taki szmat czasu?
Kim dla siebie jesteście? Kim staliście się przez te wszystkie
lata?


Wracacie do domu.
Wszystko jest takie jak było do tej pory. Zmęczenie. Dzieci wiszące
na szyi. Cała rodzina przeraźliwie głodna. Trybiki mijają się
zapędzone do swoich kół zębatych. Chcesz tylko wsunąć się w
garść ciepła. Położyć się na łóżku. A jednak. Pieczesz
chleb. Kroisz pomidory. Wysyłasz dzieci pod prysznic. Czytasz im
książkę. Opowiadasz bajkę. Idziesz z psem na spacer.


Wracasz. Patrzysz na
męża, który wciąż na ciebie czeka. Nalał ci wina do kieliszka.
Czytacie książki. Nie mówicie prawie nic. Słowa są teraz
niepotrzebne. Wystarczą drobne gesty. Wystarczą dwie pary rąk. Dwa
krótkie spojrzenia. Dwa milczenia. Dwa światy, które tworzą jeden
świat.