sobota, 12 kwietnia 2014

PARA NÓG LUB OSZPRYCHOWANYCH KÓŁ

Od jakiegoś czasu nie jeżdżę samochodem. Staram się tak rozplanować swoją czasoprzestrzeń by wystarczyła mi para nóg albo oszprychowanych kół. Postanowiłam nie zamykać się w kapsule. Wystawiam łeb na słońce i wiatr. Czuję ostre uderzenia deszczu na policzkach. Wiem, że żyję.

 Pochylone na rowerze ciało powoli wchodzi w medytację ruchu. Kiedy opór powietrza i mięśni zmienia mój oddech w odgłos miechu, wyobrażam sobie skrzydła unoszącego się nade mną ptaka. Gdy zaczynałam maczać palce w medytacji lubiłam tworzyć wizualizację orła. Teraz jednak jego dostojne ruchy nie pasują do moich podchodów cyklisty. Dużo bliższa jest mi mewa. Krzykliwie wynurzająca się z porannej mgły. Wygrzebująca resztki jedzenia z kłębka potarganej rybackiej sieci. Wytrwale zachłystująca się życiem. Nieustępliwa. Droga uczy mnie uporu. Kiedy wiatr uderza prosto w płuca czuję jak moja czerwona od chłodnych drobinek twarz nasyca się haustami prostego szczęścia.

Jadąc na rowerze przemieszczam się wystarczająco wolno by zanurzyć się w tumult mijanych twarzy, spokój  lub chaos krajobrazu, zapachy i głosy ulicy. Z drugiej strony przemieszczam się wystarczająco szybko by przestrzeń nabrała właściwej sobie intensywności. Jest tak jak być powinno. Czysta esencja chwili.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz