wtorek, 8 kwietnia 2014

PLAN PRAWIE-PRAWIE DOSKONAŁY


Plan był prawie doskonały. Tatry w samym sercu wiosny. Powroty w krainy sprzed lat. Pojawił się tylko jeden zgrzyt. Tyci. Tyciuteńki. Pięć dni w Tatrach to dla naszej piątki wydatek zdecydowanie nielilipuci. Będąc osobą z natury pozbawioną umiejętności analizy praktycznej, udawałam, że tak banalna sprawa jak niedostosowanie dochodów do wydatków wcale mnie nie dotyczy. A jednak. Podczas jednej z tarasowych celebracji poobiedniej kawy mąż wyjaśnił mi to dość dobitnie. Zamilkłam przygnieciona lawiną faktów, o których w swojej poetycko niefrasobliwej niefrasobliwości nie miałam pojęcia. To mógłby być prawie idealny wstęp do małżeńskiej kłótni. Ale...

Być może to sprawa popołudniowego światła przekradającego się przez świeże pączki podtarasowej leszczyny. A może jakiś zapomniany ciepły chuch zdrowego rozsądku. Nagle. Całkiem znienacka znaleźliśmy sposób na zamianę planu prawie doskonałego na prawie – prawie doskonały. Postanowiliśmy wymienić tatrzański sen sentymentalny na trzy pary oszprychowanych kół i dwa foteliki rowerowe. Dołożyliśmy bonus w postaci super sakwiarskich sakw. I pozwoliliśmy wyobraźni płynąć pod prąd. Tak. Prawie – prawie doskonały plan obejmuje wyprawę rowerową w samym sercu wiosny z całą plejadą gratisów – wiatrem na policzkach, zgrzytem szutrowej drogi, muzyką kwietniowego lasu, ogniem o zmierzchu, mgłą o świcie. Czy ktoś zna plan bardziej doskonały?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz