czwartek, 9 sierpnia 2018

BY SCHŁODZIĆ NIECO LATO

Kiedy czas i przestrzeń  zmieniają proporcje, zostaje naparstek, w którym zmieścić musisz tabun ledwie zarysowanych słów. Tumult, któremu musisz się poddać. Masz jednak kawałek wydeptanego bosymi stopami mchu, masz kartkę i ołówek. Masz wiersze. Te są trochę starsze. Zamiast kieliszka wina lub gałki lodów. Mała porcja. By schłodzić nieco lato.

***

 Kiedy wstajesz wczesnym rankiem, czas zatacza koła. Obrysowujesz palcem meandry tej rzeki. Stawiasz na jej brzegu kubek z kawą. Sprawnie wykonujesz ciąg zadań. Jaglanka. Ulubione spodnie Jacha z napisem “Space explorer”. Wątróbka dla kotów. Gdy zatrzaskują się drzwi nastoletniego Volvo, naciskasz miedzianą klamkę. Po drugiej stronie niebieskich drzwi rzeka zmienia bieg. Stawiasz pierwsze kroki na obrusie ponocnej trawy. Idziesz w stronę łąki. Tam gdzie drzewa czereśniowe mieszają las z sadem. Chcesz upchać w garści zarys chmur, sześć pasących się saren, dwoje bukowych kochanków objętych w uścisku srebra. Wiesz, że kiedy zbiegniesz z górki, kiedy znów staniesz po drugiej stronie niebieskich drzwi, światło zmieni się w pęd. Czas będzie linią prostą. A twoja garść będzie pusta.  


***

Jedna kreska dziennie. Starczy by przetrwać nokaut brudnej bielizny i wczorajszych niepozmywanych naczyń. Uczysz się łapać drobin. Cienkich łodyg, z których budujesz most. Chwila, która spływa ci do ust. Odrobina soli i wody. A jednak. Wyławiasz z niej plankton życia.



***


Dopiero teraz odważyłaś się wpuścić tu ciszę. Nie zapalasz lampy. Księżyc więzi i światło i mrok. Rozsupłujesz sznurówki myśli. Ostrożnie otwierasz podarowany ci czas. Trzymasz go teraz w dłoniach. Czujesz jak pieści cię i rani. Poranione ręce niczego nie napiszą. Zamiast wiersza będzie malowanie drzwi. Biały i żółty rozleją się w światło. Przyda się.



***


Kiedy jedziesz sama starym popielatym Volvo
Przecinasz na pół płachtę rzepaku i zabłąkanych niutronów
Suniesz linią pokiereszowanych marzeń
Przydeptanych naskórkiem dni
Tych, które pozwalają oddychać, ale zabraniają żyć
Wiesz, że kiedy wyjmiesz kluczyk ze stacyjki
Zanurzysz się w przestrzeń, którą nazwiesz siłą
Tą, która nie pozwoli ci uciec
Tą, która nauczy cię obejmować zwyczajność 
jak kochanka i jak  płatek śniegu
Zrozumiesz wtedy, że życie to właśnie to
Płachta rzepaku i zabłąkanych niutronów
Linia, która nigdy nie jest linią
Oddech, który jest tańcem
Czekanie, które jest drogą
Jedziesz sama starym popielatym Volvo
Nie zatrzymuj się
Jedź w górę rzeki

poniedziałek, 5 lutego 2018

WYSTARCZY SAMA DROGA



Obejmujesz kubek z herbatą. Gliniany. Siermiężny. Parzy. Oszołamia cię myśl, że możesz po prostu siedzieć, pić herbatę i patrzeć jak śniegowe pióra nakrywają drzewa futrem bezczasu. Ta myśl całkowicie nokautuje nieprzespaną noc, tyranię bulgoczących jelit, próbujące dobrać się do ciebie litanie ważnych spraw. Jesteś. W czasie, który jest ci dany. W przestrzeni, która jest ci dana. I to wystarczy.

Nieoczekiwana porcja ciszy jest jak narkotyk. Nawet mała dawka rozpruwa twój świat na wylot. Wyrywa cię w krainy, które ledwie pamiętasz. W czas, który nie mieście się na zegarowej tarczy. Świadomość, że nagle stałaś się panią swojej czasoprzestrzeni podcina ci kolana.

Siadasz, próbując przekonać się czy to rzeczywiście prawda. Na twoich kolanach natychmiast sadowi się kot. Głaskanie jego jedwabistego futra jest twoją pierwszą lekcją. Jest cierpliwym nauczycielem. Nie pozwala ci gapić się na brudną podłogę. Mruczeniem odciąga cię od zlewu pełnego brudnych naczyń. Uczy cię nicnierobienia.

Lekcja druga. Pies spogląda na ciebie swoimi miodowymi oczami. Opatulasz się w wełnianą zbroję. Otwierasz drzwi. Ostro w górę między bukami. Kolor miedzi przebija szarość i drobiny śniegu. Młode buki nie zrzucają liści na zimę. Rozbijają monochromowy krajobraz. Idziesz na łąkę. Twoją łąkę. Miejsce rozmów z samą sobą. Walk. Upadków. Wstawania z kolan. Miejsce rodzenia się nowych światów. Granatowe góry oplatane żyłkami słonecznego światła są twoimi świadkami. Słuchają twojej spowiedzi.
Lekcja trzecia. Wracasz do domu i uwalniasz podchodzące ci pod gardło łzy. Lekcja oczyszczenia.

Lekcja czwarta. Gdy wypłynie ostatnia łza przychodzi siła. Dzięki niej jesteś też pracą. Tą, którą uczy cię serce.

Lekcja piąta. Cisza zaprasza muzykę. Śpiewasz na całe gardło. Wybudzasz uśpione zmysły. Ciało przeciąga się życiem.

W tej nagiej chwili nie posiadasz niczego oprócz poczucia jedności z tym co jest ci dane. Zwykłe zimowe przedpołudnie. Las. Opruszone wzgórza. Nagie namiona drzew. Cisza, która przygarnia tumult uczuć. Pozwala ci je zrozumieć. Pozwala ci stanąć z życiem twarzą w twarz.

Dotykasz tej chwili jak płatka śniegu. Strach i zachwyt jednocześnie. Piękno, które podchodzi pod gardło. Rani lecz budzi z otępienia. Ciska pod nogi tęsknotę. Wyskakujesz z rozpędzonego pociągu codzienności. Uderzasz twarzą w ciszę. Płynie oddechem, którym przecinasz zmrożone tafle powietrza. Idziesz drogą, na której uwięziłaś swój czas. Nie ma celu tej podróży. Wystarczy sama droga.