piątek, 31 października 2014

RETROSPEKCJE

A to fragment książki, która wciąż czeka na światło dzienne. Zatytułowałam ją „Rzeka”. Pracowałam nad nią na strychu pewnego drewnianego domu naprzeciwko szpaleru młodych brzóz. Z tego miejsca został tylko zapach spalenizny i góry przepalonych śmieci. Książka jest układanką historii trzech osób. Dziś fragment o  Norbercie.

**

(...) Deszcz szeleści w jego myślach jak celofan zdjęty z wielkiego bukietu róż. Miarowy pomruk chłodzi rozognioną głowę. Pozwala wejść w samo patrzenie. W przedzmrok zmieniający soczystą zieleń w zieleń dojrzałych mchów. Powoli sączy się w zmrok. Nie zapala światła. Słucha ballad Cohena. Andrzej zostawił mu płyty i wino. Musi dokończyć projekt. Spędzi wieczór w towarzystwie komputera i energooszczędnych halogenów. Norbert nie martwi się tym zbytnio. Wszystko czego mu teraz potrzeba to muzyka i mrok.

Całe życie spędził sam na sam ze swoimi cieniami. Na początku nie było ich widać. Czasem pojawiało się przeczucie. Najczęściej gdy niebo przykrywało się granatem, z którego przebijał czarno- szary puch. Dostawał wtedy gęsiej skórki. Nie mogąc przytulić się do żadnych ciepłych ramion, tulił się do psa. Potajemnie odpinał go z łańcucha i zabierał do swojej dziupli na strychu. Kilka razy dostał za to niezłego łupnia. Ale nawet wtedy gdy mocno dostał w skórę, czuł, że ból jest tylko namiastką tego, co zmieścić może ciało.

Idąc na studia łudził się, że zdoła wszystko zmienić. Budząc się w ciasnym, piętrowym łóżku, w brudno kremowym pokoju z widokiem na labirynt innych, brudno kremowych pokoi, czuł zaciśniętą na gardle pętlę. Ciało poddawane codziennej obróbce strachu potrafi wykorzystać najmniejszą szczelinę, przez którą przesączy w siebie wolną przestrzeń. Norbert przemycił ją dzięki Canonowi z szerokokątnym obiektywem. Zobaczył świat w czarno – białych kadrach. Zajął się sklejaniem układanki. Tak poznał Filipa. Połączyła ich pasja i zalegająca głęboko w trzewiach tęsknota. Latem jeździli do Niemiec na saksy. Jesienią robili zdjęcia i rozmawiali o nasączonych mrokiem ciałach kobiet. Włóczyli się po knajpach i zarywali noce, zdając wszystkie egzaminy w pierwszym terminie. Kiedy pojawiła się ona, rozkołysała ich łódkę tak, ze omal nie utopili się na płyciźnie. Maleńka wysączyła pasję Filipa w kilku łykach. Zamknęła jego świat między swoimi udami. Namiętność potrafi skruszyć przyjaźń w kilku ruchach bioder.

Kiedy stracił Filipa myślał, że już nigdy nie znajdzie szczeliny, z której sączyć się będzie niezmącone cieniem światło. Nauczył się dostrzegać rzeczy drobne i niepozorne. Tworzył z nich mapę własnej przestrzeni. Zdołał w niej wymościć jamę. Wtedy pojawiła się Sonia. Jak rzeka przepłynęła przez jego czas, zabierając wszystko to, co zdołał w sobie oswoić. Dlaczego nie potrafił jej zatrzymać?(...)


wtorek, 28 października 2014

OKNO W POCIĄGU

Prawie listopadowa mgła natchnęła mnie by odkurzyć stare teksty. Zacznę od fragmentu Szklanej Szafy wydanej jako ebook przez wydawnictwo ebookowo. 

**
Jakub patrzył na gołębie przecinające białą płachtę nieba. Widział cienie ścigające się ze światłem. Zobaczył kontur. Światło złapane w miedzi. Kosmyk na oczach. Usiadła. Naprzeciw. Nie mógł przestać udawać. Patrzyła przez okno. Widział kontur. Światło złapane w miedzi. Kosmyk na oczach. Odwrócił się nagle. Zatrzymał jej wzrok.
Jest jak mgła. Pomyślał o rzece tuż po świcie. Chciał usłyszeć jej głos. Czuł że jest zwinięta w kilkadziesiąt warstw. Podejrzewał, że ma zimne ręce. Miała zniszczoną skórzaną walizkę. Kątem oka zobaczył kartkę z nazwiskiem. Calypso. To chyba imię? Nic więcej. Bez adresu. Chciał usłyszeć jej głos.
- Mógłby mi pan pomóc z tą walizką? Proszę pana, mógłby pan. - przerwała jego myśli prawie szeptem.
Jakub wytarł dłonie o spodnie. Były spocone i ciepłe. Przerzucił walizę i poczuł jej zapach. Zapach rzeki i czegoś jeszcze.
- To pani imię Calypso. - spytał. Nigdy takiego nie spotkałem.- ich oczy zderzyły się z czubkami ich butów.
- Imię jest historią. - spojrzała mu w oczy i prawie natychmiast odwróciła wzrok. -  Moja historia to zapominanie. Bezskuteczne niestety.
- O czym chce pani zapomnieć?
- Chcę po prostu nie pamiętać.
- O kim?
Milczała. Usiadł. Wyciągnął gazetę. Nie przeczytał nawet jednego zdania.
- Dokąd pani jedzie? - wymamrotał
- Zaraz wysiadam. - pochyliła się lekko w jego stronę i uniosła kąciki ust. Tym razem poczuł zapach cynamonu.
- Ja też wysiadam. - zawahał się. -  Ma pani chwilę czasu? Chciałbym pokazać pani jedno miejsce. 
- Mam ochotę na kawę. Czy można ją kupić nad rzeką?
- Możemy kupić w Warsie w plastikowych kubkach. Są teraz dużo lepsze. Już nie parzą.
- OK. Nie lubię gorącej kawy.
Wstała. Spojrzała w lustro. Prawie natychmiast odwróciła wzrok. Jakub pomyślał o jej piersiach. Były wielkości jabłka. Przypomniał sobie dźwięk miażdżonego zębami miąższu. Była dość niska. Wyobraził sobie, że śpi zwinięta w kulkę jak kot.
- Pomogę pani z tą walizą.
- Nie trzeba. Nie ma tam nic o co warto się troszczyć.
- Nie troszczę się o walizkę, tylko o panią.
Uśmiechnęła się. Ćwierćnutą.
Kim był ten człowiek? Przypominał jej postać z niemego filmu. Nie mogła rozpoznać jego zapachu. Nie umiała go nazwać. Tak jak nie umiała nazwać barwy jego głosu. Widziała siebie i jego oczami widza w kinie. Wyglądali pociesznie. Z kubkami kawy. Starą walizką. Nieśmiałością. Skrywanym zachwytem. W tym mieście nie było jej śladów. Szła powoli oglądając drzewa. Nie zwracała uwagi na czerwone światła. Na ulicy złapał ją za rękę.



piątek, 24 października 2014

WIĘZI ŚWIATŁO KAWAŁKAMI CIENIA

Jadąc pociągiem ukrywasz się w szczelinie czasu. Sączy się przez nią światło, w którym widzisz obrazy bliskie lecz zupełnie nowe. No właśnie. Obrazy. Patrzę na opatulone kożuchem chmur drzewa i widzę miasto, a w nim Jakuba. Kim jest?

Jakub jest aniołem. To nie jest jego miejsce ani jego czas. A jednak przyplątał się tutaj. Siedzi na ławce i pozwala by jego nierealne ciało nasiąkało mgłą i deszczem. Myśli o słońcu. Chciałby poczuć rozgrzaną skórę. Nasycić się tym co niedostępne. Dotykiem. Smakiem. Bólem. Jest mistrzem wyobraźni. Kocha tak, jak nikt inny. A przecież nie pokochał nikogo. Żadnych dłoni. Żadnego imienia. Tylko niema wola. Napięte skrzydła ukryte pod łopatkami.

W kałuży pod nogami Jakuba taplają się już żaby. Ale on uparcie siedzi dalej. Marzy o słońcu. Pragnie go tak jak kobietę, której nigdy nie posiadł. Albo zapach, którego nigdy nie umiał poczuć. Patrzy na ulice. Na walające się śmieci. Rozkładające się resztki spojrzeń. Mrówki żyjące w szparach pomiędzy płytami chodnika. Wyobraża sobie odór. Nawet ten zapach mógłby być droższy niż jego brak.
Jakub wpada w nałóg. Każdego ranka siada na ławce. Słucha rozmów. Jeśli to możliwe, wybiera zawsze osłonecznione miejsce. Wyobraża sobie soczystość. I giętkość.

Pewnego dnia siada obok niego kobieta. Ma cienkie palce. Półprzeźroczystą skórę .Na skroni przebijają się przez nią niebieskie żyły. Jej włosy są koloru ognia. Wpuszcza w nie rój pszczół.

Kobieta odchodzi. Jakub zostaje na ławce. Pragnie teraz tylko jednego. Chce przecisnąć się przez jej granicę. Postanawia oddać własną nieśmiertelność za jeden dotyk jej cienkich palców. Każdego dnia siada w tym samym miejscu. Czeka. Więzi światło kawałkami cienia.


środa, 8 października 2014

NIE UPIEKŁAM CHLEBA

 Leżałam na sofie z głową utkwioną na chuderlawym torsie męża. Wcierałam smarki w jego koszulkę. Tym razem cierpliwie pozwalał by jego ubranie wchłonęło wilgoć z moich policzków. Rozmawialiśmy o lęku. O tym podstępnym tyranie, który zawsze podcinał nam kolana na krok przed dotarciem do mety. Zastanawiałam się kiedy ostatnio czułam to wyjałowione z trosk poczucie niekończących się możliwości. Tak. To było na pewno przed pożarem. Pamiętam jeden ze spacerów w lesie. Padało. Zdjęłam bluzkę i pozwoliłam by deszcz dotkliwie dotykał mojego ciała. Chłód był jak ogłuszająca muzyka, która przerwana nagle uderza obuchem w głowę. Trzęsły mi się kolana, a ja gapiłam się w niebo. Czułam, że jestem częścią tego miejsca. Tych drzew, tego deszczu, tych liści pod stopami.


Kilka dni temu odwiedziłam ze swoim rodzinnym ludkiem byłą sąsiadkę. Poszliśmy w tamto miejsce. W stronę brzozowego zagajnika. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Jadąc autem od razu włączyliśmy muzykę. Wieczorem siedziałam po ciemku przy kuchennym stole. Dzieciaczki nie domagały się kolejnej porcji czytania, gdy przytuliłam je na dobranoc. Mąż zanurkował w salonowej sofie, ale nie włączył komputera. Zawahałam się, lecz podeszłam do niego. Wtuliłam się w milczące ciepło znajomego mi ciała. Nie powiedziałam mu o tym, ale zastanawiałam się dlaczego od pożaru naszego domu ani razu nie upiekłam chleba.