poniedziałek, 3 marca 2014

PRZEMYCAM SIEBIE


Po całym dniu spędzonym w towarzystwie 11 miesięcznego maratończyka mrużę oczy i patrzę jak pomarańczowe światło latarni rozpryskuje się w wiązkę pamięci. Zakładam buty, kaptur, opatulam się płaszczem. Przemycam siebie.
Wracam z pełnymi garściami. Zapalam nocną lampkę.

Pisać przede wszystkim. Patrzeniem. Dotykiem. Wysokim drzewem naprzeciw kuchennego stołu. Krakaniem wron wracających do gniazd. Czarną rzeką. Skruszonym lodem na wilgotnym asfalcie. Przymknięciem powiek w nerwowym tiku. Pulsowaniem skroni. Trzaskiem przegryzionego jabłka. Szumem niedokręconego kranu. Ciepłem maleńkich, tłustych łapek. Ziarnistością poranków. Gęstym futrem nocy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz