sobota, 20 grudnia 2014

MIMO WSZYSTKO


Wieczór wsuwał się w szeleszczące futro nocy. Pomarańczowe latarnie nie ogrzewały pustej ulicy. Szłam zawinięta w kurtkę syna. Wybłocone traperki trzymały się drogi ale słuchawki na uszach odrywały kilka centymetrów od ziemi. Katie Melua ogrzewała miękkim głosem i przenosiła w krainy bezwietrzne i bezzimowe. Pora serialowa zaciągnęła już znakomitą większość sąsiadów na wygodne fotele naprzeciw bardziej lub mniej płaskich ekranów. Nanizałam kaptur na głowę. Patrzyłam w niebieskie światła w obcych oknach. Wiatr wciskał się w poły rękawów i w cienkie sploty nierozsądnie założonych legginsów. Zimno przywołało myśli nieoczekiwane. Zatęskniłam za swoim psem.

Miał miodowe oczy i niepokorną duszę. Zbyt niezależną jak na psa. Lubiliśmy nasze spacery. Ale to mu nie wystarczało. Od czasu do czasu ruszał za głosem swojego instynktu i nosa. Pewnego poranka nie wrócił jak zwykle do domu. Następnego też nie. Przepadł razem ze swoim wilgotnym nosem. Popielatą miękkością między uszami. Mądrym, wybaczającym spojrzeniem. I psią przyjaźnią. Tą, którą nie da się niczym zastąpić.

Kilka dni temu spotkałam się z moją przyjaciółką. Siedziałyśmy jak zwykle w zbyt hałaśliwej ale niezbyt drogiej knajpce, jedząc szarlotkę na ciepło. Jak zwykle rozbrajająco szarlotkową. Jak nigdy niezbyt hojnych rozmiarów. Od słowa do słowa, rozmowa zaczęła cedzić z tematów błahych rzeczy ważne. Chcąc nie chcąc zaczęła pętlić się wokół marzeń. I  ich kiełkowaniu w cele. Moja przyjaciółka słuchała uważnie. Kiedy skończyłam dopiła resztkę herbaty a potem metodycznie i skrupulatnie zaczęła wbijać mnie w ziemię i ugniatać marzenia w klepisko. Na koniec stwierdziła, że robi to wszystko dla mojego dobra. Bo lepiej jest nie mieć mrzonek. Lepiej pracować od rana do wieczora. Jeść obiady u teściowej w każdą niedzielę. Lepiej zająć się czymś użytecznym na przykład spiningiem lub naprawą zepsutej bramy. Lepiej mieć swoją cieplutką, wyprasowaną i pachnącą stabilizację niż mieć otwartą drogę.

Kiedy wychodziłyśmy z knajpki (dosłownie wyrzucone przez kelnerkę bo chciała pójść wreszcie do domu i może nawet miała ochotę kochać się ze swoim chłopakiem albo upiec kruche ciasteczka) stałyśmy na parkingu kontynuując jej egzekucję marzeń. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Na koniec uściskałyśmy się a moja przyjaciółka powiedziała, że mnie kocha.


Założyłam słuchawki na uszy. Muzyka szybko posklejała połamane skrzydła. Uniosłam się znów nad chodnikiem. I wróciłam tam gdzie moje miejsce. Dobrze mieć kogoś kto sprowadza cię na ziemie. Ale jeszcze lepiej jest móc odbić się od asfaltu i poszybować. Mimo wszystko. 

2 komentarze:

  1. MIla zapraszam Cię do mojej grupy "Koty"
    https://www.facebook.com/groups/grupakoty/

    i tej niedawno utworzonej Psy

    https://www.facebook.com/groups/grupapies/

    szukaj tego psiaka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na zdjęciu Brutus, nasz zaginiony pies...

    OdpowiedzUsuń