środa, 8 października 2014

NIE UPIEKŁAM CHLEBA

 Leżałam na sofie z głową utkwioną na chuderlawym torsie męża. Wcierałam smarki w jego koszulkę. Tym razem cierpliwie pozwalał by jego ubranie wchłonęło wilgoć z moich policzków. Rozmawialiśmy o lęku. O tym podstępnym tyranie, który zawsze podcinał nam kolana na krok przed dotarciem do mety. Zastanawiałam się kiedy ostatnio czułam to wyjałowione z trosk poczucie niekończących się możliwości. Tak. To było na pewno przed pożarem. Pamiętam jeden ze spacerów w lesie. Padało. Zdjęłam bluzkę i pozwoliłam by deszcz dotkliwie dotykał mojego ciała. Chłód był jak ogłuszająca muzyka, która przerwana nagle uderza obuchem w głowę. Trzęsły mi się kolana, a ja gapiłam się w niebo. Czułam, że jestem częścią tego miejsca. Tych drzew, tego deszczu, tych liści pod stopami.


Kilka dni temu odwiedziłam ze swoim rodzinnym ludkiem byłą sąsiadkę. Poszliśmy w tamto miejsce. W stronę brzozowego zagajnika. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Jadąc autem od razu włączyliśmy muzykę. Wieczorem siedziałam po ciemku przy kuchennym stole. Dzieciaczki nie domagały się kolejnej porcji czytania, gdy przytuliłam je na dobranoc. Mąż zanurkował w salonowej sofie, ale nie włączył komputera. Zawahałam się, lecz podeszłam do niego. Wtuliłam się w milczące ciepło znajomego mi ciała. Nie powiedziałam mu o tym, ale zastanawiałam się dlaczego od pożaru naszego domu ani razu nie upiekłam chleba.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz