środa, 25 czerwca 2014

ZAMIAST

Zaczyna się od niepozornego ruchu. Zamiast jak zwykle nastawić płytę Cohena włączam przypadkową stację radiową. Coś mruczy. Przekręcam gałkę w prawo. Do końca. W powietrzu drga i odbija się od szyb portugalskie fado. Jakby znajome, ale nic mi się nie przypomina. Słucham w napięciu. Zamiast skręcić w lewo, jadę dalej prosto.
Zamiast pchać przed sobą koszyk na parkingu przed Biedronką, pcham drzwi niewielkiej kawiarenki uczepionej skrawka zakurzonej zieleni. Siadam przy stoliku. Zamiast poprosić o kawę, zamawiam miętę z limonką. Zamiast jak zawsze zrobić przegląd kinowy odbijającej się w oknie ulicy, otwieram leżącą obok gazetę. Po krótkim skanie gałki oczne zatrzymują się na wytłuszczonym napisie: Góry Kardamonowe. Wystawa fotografii.
Zamiast wracać do domu, zaglądam do galerii. Kambodżańskie krajobrazy odcedzają chwilę z czasu. Zamiast spędzić tu kilka minut, wsiąkam na półtorej godziny. Rodzinny ludek wrócił już pewnie do domu. Nic to, przeżyją jeszcze kilka zmian zegarowej tarczy beze mnie. Zamiast włączyć swój tajny silnik odrzutowy, gapię się na gołębie. Zamiast czuć się winna, pozwalam by myśli pęczniały radością.
Zatrzymuję się przed budką z lodami i kupuję trzy gałki. Zamiast jagodowych, wybieram pistacjowe. Siadam na murku i zlizuję z brody zieloną lepkość. Spod bramy kościoła wpatruje się we mnie para miodowych oczu. Chwilę później podchodzi do mnie mała, tyczkowata, cygańska piękność. Zamiast odwrócić głowę i wstać, zapraszam ją do budki. Wybiera czekoladowe z polewą. Siadamy razem. Dziewczynka dynda brudnymi nogami. Dołączam do dyndania.
Odrobinę czasoprzestrzeni dalej otwieram drzwi domu. Większe i mniejsze stwory natychmiast zawisają mi na szyi. Siadam na progu pozwalając im trochę powisieć. Zamiast robić obiad wspólnie kroimy pomidory i cebulę od sąsiadki. Dodajemy wygrzebane to i owo i szykujemy sałatkę. Małe brzuchy nadal świecą pustką. Zamiast wyć z głodu, pieczemy bułki. Zamiast nudzić się, czekając przed piekarnikiem, włazimy na czereśnie. Zbieramy ostatki niezjedzone przez szpaki. Nadają się idealnie na konkurs w strzelaniu pestkami.

Wieczorem, zamiast wiązać sadło na sofie, zabieram psa i gnamy nad rzekę. Połykam hausty powietrza nasyconego zapachem mew i ostatnich białych pióropuszy czarnego bzu. Do jasnej anieli – jutro też nie idę na zakupy!

4 komentarze:

  1. bardzo sie cieszę, że tu zajrzałem

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi. Zaglądaj częściej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pojutrze też nie idź na zakupy ... :)
    Zamiast - niedoceniane zwykle, a wspaniałe zazwyczaj :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję. Przeczytałam Twój wpis zamiast sprzątać dom. Warto było.

    OdpowiedzUsuń