środa, 23 września 2015

BLIK ŚWIATŁA



Ostre powietrze prosto w płuca. Głęboko wdychasz wilgotne atomy przestrzeni, która powala cię natarczywym pięknem. Kolana miękkie, rozdygotane. Policzki pulsują napchaną endorfinami krwią. Jesteś kawałkiem obrazu odciśniętego w bezczasie. Dotykasz chropowatej faktury drzew i nie istnieje to, co przywlokłaś tu ze sobą. Strzępy tamtego świata odklejają się jak martwe warstwy naskórka. Są bezbarwne i nieme.

Rowerem z Maciejowca do Zapory Pilchowickiej. Targasz wehikuł ciała na przemian w górę i w dół. Pod Pokrzywnikiem resztką sił zagadujesz psa i pozdrawiasz cztery koty. Tuż za wioską puszczasz hamulce i rower dostaje skrzydeł. Przecinasz tafle zieleni upstrzone białymi krowami. Śnieżka tym razem blada, zamotana w kożuch chmur. Między drzewami, na wariackiej szutrówce błyska zielone oko jeziora. Schodzisz z roweru by zmieścić się w szczelinie piękna. Nad głową kołują dwa bieliki. Patrzysz w skupieniu. Potem zdecydowanym ruchem odrywasz niezagojony jeszcze strup własnego lęku. Zasklepione brudem marzenia oddychają lekko i pewnie. Są. Pokryły się tylko cienką warstwą błota.

Od trzech tygodni w Maciejowcu. W ceglanym domu omotanym dzikim winem. Pod lasem. Na przeciw potoku. W sąsiedztwie stuletnich dębów, buków, klonów, lip. Wciąż bez kuchni. Z niby-łazienką. Z sypiącym się tynkiem. Granitowymi ścianami. Strychem napęczniałym historią malowanych kufrów, drewnianych pralek, żeliwnych wanien. Wciąż odgruzowujesz czyjeś życia. Sprzedajesz złom i zbierasz skarby. Kłócisz się gwałtownie i namiętnie. Jesz za trzech. Czasem chodzisz nocą oglądać drogę mleczną.


Zdarza się jednak, że gęsty mrok nie pozwala ci odnaleźć drzwi. Po omacku dotykasz ścian. Nie rozpoznajesz okien ani drogi do łóżka. Osaczona światem niezrozumiałym, przymykasz powieki, mieszając przekleństwa z łzami. Potem zupełnie bez ostrzeżenia jeden blik światła zalewa cię niezrozumiałym szczęściem. Wtedy rozumiesz, że potrafisz więcej niż mogłabyś kiedykolwiek przypuszczać.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz