Ostre powietrze prosto w płuca.
Głęboko wdychasz wilgotne atomy przestrzeni, która powala cię
natarczywym pięknem. Kolana miękkie, rozdygotane. Policzki pulsują
napchaną endorfinami krwią. Jesteś kawałkiem obrazu odciśniętego
w bezczasie. Dotykasz chropowatej faktury drzew i nie istnieje to, co
przywlokłaś tu ze sobą. Strzępy tamtego świata odklejają się
jak martwe warstwy naskórka. Są bezbarwne i nieme.
Rowerem z Maciejowca do Zapory
Pilchowickiej. Targasz wehikuł ciała na przemian w górę i w dół.
Pod Pokrzywnikiem resztką sił zagadujesz psa i pozdrawiasz cztery
koty. Tuż za wioską puszczasz hamulce i rower dostaje skrzydeł.
Przecinasz tafle zieleni upstrzone białymi krowami. Śnieżka tym
razem blada, zamotana w kożuch chmur. Między drzewami, na
wariackiej szutrówce błyska zielone oko jeziora. Schodzisz z roweru
by zmieścić się w szczelinie piękna. Nad głową kołują dwa
bieliki. Patrzysz w skupieniu. Potem zdecydowanym ruchem odrywasz
niezagojony jeszcze strup własnego lęku. Zasklepione brudem
marzenia oddychają lekko i pewnie. Są. Pokryły się tylko cienką
warstwą błota.
Od trzech tygodni w Maciejowcu. W
ceglanym domu omotanym dzikim winem. Pod lasem. Na przeciw potoku. W
sąsiedztwie stuletnich dębów, buków, klonów, lip. Wciąż bez
kuchni. Z niby-łazienką. Z sypiącym się tynkiem. Granitowymi ścianami. Strychem napęczniałym historią malowanych
kufrów, drewnianych pralek, żeliwnych wanien. Wciąż odgruzowujesz
czyjeś życia. Sprzedajesz złom i zbierasz skarby. Kłócisz się
gwałtownie i namiętnie. Jesz za trzech. Czasem chodzisz nocą
oglądać drogę mleczną.
Zdarza się jednak, że gęsty mrok nie
pozwala ci odnaleźć drzwi. Po omacku dotykasz ścian. Nie
rozpoznajesz okien ani drogi do łóżka. Osaczona światem
niezrozumiałym, przymykasz powieki, mieszając przekleństwa z
łzami. Potem zupełnie bez ostrzeżenia jeden blik światła zalewa
cię niezrozumiałym szczęściem. Wtedy rozumiesz, że potrafisz
więcej niż mogłabyś kiedykolwiek przypuszczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz