czwartek, 19 października 2017

ZARYS

Przeciskasz się ukradkiem. Ledwie uchylone drzwi. Światło przeciśnięte przez liście klonu i mgły.  Na oślep łapiesz kawałek przestrzeni wydartej z furii dnia. Zaciskasz ją w garści. Tak. To jest twoje. Napędzana strachem drobina czasu. Szept wiatru. Muzyka Glassa i Satie. Trzymasz się rzeczy małych. Patrzysz na biedronki upchane w zimowy sen za kaloryferem. Na żółtą szafę, którą malowałaś ubiegłej jesieni. Próbujesz wsłuchać się w swoje ciało.

Stopy patrzą na ciebie zdziwione. Jakby przypomniały sobie tamten poranek gdy podarowałaś im wilgotną trawę i piach. Tamten poranek gdy spojrzałaś życiu prosto w twarz. Gdy zanurzyłaś się w ciszy aż wylało się z brzegów. Wiesz, że za chwilę wrócisz tam. Że będziesz już do końca dnia dzbanem z którego można nalewać do woli. Będziesz. A jednak. Wiatr nie przestaje szeptać. Muzyka gra. Twoje stopy wciąż na ciebie patrzą.  

Zanim znów założysz zbroję (makijaż, uśmiech, ładne buty) myślisz o życiu, które mogłabyś wybrać. O dłoniach, które umiałabyś oswoić. Miejscach, które umiałabyś pokochać.  Wiesz, że karty zostały już rozdane. Że przelał się ból. Że stężała rozpacz. Odkąd pamiętasz nazywałaś się wilkiem stepowym. Sama potrafisz wylizywać własne rany. A jednak. Sypiące się z drzew liście potrafią obudzić prawie martwe łzy. Las. Światło. Spojrzenie psa. Wszystko to trzymasz w garści. Zaciśnięte. By nie rozlało się raz jeszcze w rzekę, w którą nie potrafisz już wejść. 

Jesteś. Szczelina światła przez którą widać jedynie prześwietlone zdjęcie. Zarys tego co nigdy nie było, co mogłoby być, co będzie zawsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz