Pozwolić by
szczęście odeszło wolne. Dać sobie miejsce na brak. Na
niedoskonałość każdego szczegółu. Pozwolić by smutek
napęczniał w ciepły kompost. Dać miejsce robakom. Niech robią
swoje. Gdy humus dojrzeje, zasadź na nim przebiśniegi. Chuderlaki
ledwie potrafią udźwignać zakończoną białym pąkiem łodyżkę.
A jednak są całkowitym zaprzeczeniem braku. Mieszczą w sobie
wszystkość.
Przez dwa tygodnie
prawie nie wychodziłam z łóżka. Nie, nie miałam depresji, choć
pewnie ładnie pasowałoby to, tu do kontekstu. Miałam grypę.
Ukraińską, albo bóg raczy wiedzieć jaką. Taką co wysysa. Urabia
w zombi. Problem w tym, że kiedy już wraca się do zdrowia, zombi
ma się w tobie na tyle dobrze, że wcale nie chce wyleźć. Jesteś
w potrzasku. Trzepoczesz skrzydłami by żyć, ale nie masz siły
zrobić kroku. Dosłownie. Padasz na schodach między łazienką a
sypialnią. Robi ci się słabo i dalejże hura znów w bastiony, a
raczej barłogi łóżka. Twój mąż nie może na ciebie patrzeć.
Dzieci szczypią cię po policzkach. Jesteś na samym dnie świeżo
urobionego kompostu. Masz zlepione włosy i paznokcie, których
mógłby pozazdrościć ci twój pies. Chcesz, żyć ale z twojego
ciała zrobił się wiór. Nie mogąc dłużej tego znieść
wydzierasz się na wszystkich. (Począwszy od męża, przez dzieci,
na psie skończywszy). Na dodatek znów oglądasz „Sierpień w
hrabstwie Osage”. I powtarzasz słowa T.S. Eliota: „Życie jest
długie... Życie jest cholernie długie”.
Modlisz się,
kucając pod drzewem. Słuchasz topniejącego śniegu. Chcesz
zmieścić w granicy mroku tamto odbicie w lustrze. Pokiereszowane
zwierze. Najeżone strachem. Utytłane samotnością. Raz jeszcze
jesteś wilkiem stepowym. Ranisz i zaciskasz usta. Trzymasz się tej
chwili jak brzytwy. Z pokrwawionymi palcami próbujesz przeczołgać
się przez szczelinę. Chcesz zawisnąć na skraju. Milcząco chłonąć
światło. Być. Raz jeszcze być.
Pozwolić szczęściu
odejść, tak by poprzez brak zobaczyć to, co zawsze wydawało się
oczywiste, a nigdy oczywistym nie było. To, co ma moc zmiany. A
przecież niczym się nie wyróżnia. Niczym nie nagina tak zwanego
świętego porządku rzeczy. Zmiana. Kiedy uświadomisz sobie, że
jest ona możliwa, każdy, nawet najbardziej ponury i brudny kąt
codzienności, uwięzi w sobie kawałki światła. Światła, które
będziesz umiała dotknąć. Nawet kiedy twoje ciało zamieni się w
wiór.
Nigdy jeszcze mnie tak nie dopadło, może to i dobrze..? pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem jak wpłynął na Ciebie ten proces? Zaszła w Tobie jakaś zmiana?
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem jak wpłynął na Ciebie ten proces? Zaszła w Tobie jakaś zmiana?
OdpowiedzUsuń