Śnił mu się
dzisiaj dom. Nie przypominał tego, który straciłam. Stał samotnie
na unurzanym jesienią wzgórzu. Podstarzałe buki rysowały w nim
cień od południa. Brzozy gapiły się w zachodnie okna. Dom był nasiąknięty pamięcią niepozornych przedmiotów. Białych
filiżanek z filigranowym zawijasem uszka. Drewnianej szczotki do
włosów z wygrawerowanym ornamentem w kształcie klucza wiolinowego.
Kilkoma rzędami porośniętych kurzem książek. Skrzypiącej,
brzuchatej szafy upchanej zapachem lawendy i jedwabną bielizną. Lnianymi poduszkami kimających razem z parą kotów na werandowej
otomanie.
Dom był pusty, ale nie było w nim pustki. Widać było, że czekał na obudzenie. Na małe, bose stopy na schodach. Koszyk świeżo zerwanych pomidorów. Kołysanie rozgrzanego dwojgiem ciał łóżka.
Dom był pusty, ale nie było w nim pustki. Widać było, że czekał na obudzenie. Na małe, bose stopy na schodach. Koszyk świeżo zerwanych pomidorów. Kołysanie rozgrzanego dwojgiem ciał łóżka.
Sterczałam pod drzwiami i bałam się przekroczyć
próg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz