A to
fragment książki, która wciąż czeka na światło dzienne.
Zatytułowałam ją „Rzeka”. Pracowałam nad nią na strychu
pewnego drewnianego domu naprzeciwko szpaleru młodych brzóz. Z tego
miejsca został tylko zapach spalenizny i góry przepalonych śmieci.
Książka jest układanką historii trzech osób. Dziś fragment o Norbercie.
**
(...) Deszcz
szeleści w jego myślach jak celofan zdjęty z wielkiego bukietu
róż. Miarowy pomruk chłodzi rozognioną głowę. Pozwala wejść w
samo patrzenie. W przedzmrok zmieniający soczystą zieleń w zieleń
dojrzałych mchów. Powoli sączy się w zmrok. Nie zapala światła.
Słucha ballad Cohena. Andrzej zostawił mu płyty i wino. Musi
dokończyć projekt. Spędzi wieczór w towarzystwie komputera i
energooszczędnych halogenów. Norbert nie martwi się tym zbytnio.
Wszystko czego mu teraz potrzeba to muzyka i mrok.
Całe
życie spędził sam na sam ze swoimi cieniami. Na początku nie było
ich widać. Czasem pojawiało się przeczucie. Najczęściej gdy
niebo przykrywało się granatem, z którego przebijał czarno- szary
puch. Dostawał wtedy gęsiej skórki. Nie mogąc przytulić się do
żadnych ciepłych ramion, tulił się do psa. Potajemnie odpinał go
z łańcucha i zabierał do swojej dziupli na strychu. Kilka razy
dostał za to niezłego łupnia. Ale nawet wtedy gdy mocno dostał w
skórę, czuł, że ból jest tylko namiastką tego, co zmieścić
może ciało.
Idąc
na studia łudził się, że zdoła wszystko zmienić. Budząc się w
ciasnym, piętrowym łóżku, w brudno kremowym pokoju z widokiem na
labirynt innych, brudno kremowych pokoi, czuł zaciśniętą na
gardle pętlę. Ciało poddawane codziennej obróbce strachu potrafi
wykorzystać najmniejszą szczelinę, przez którą przesączy w
siebie wolną przestrzeń. Norbert przemycił ją dzięki Canonowi z
szerokokątnym obiektywem. Zobaczył świat w czarno – białych
kadrach. Zajął się sklejaniem układanki. Tak poznał Filipa.
Połączyła ich pasja i zalegająca głęboko w trzewiach tęsknota.
Latem jeździli do Niemiec na saksy. Jesienią robili zdjęcia i
rozmawiali o nasączonych mrokiem ciałach kobiet. Włóczyli się po
knajpach i zarywali noce, zdając wszystkie egzaminy w pierwszym
terminie. Kiedy pojawiła się ona, rozkołysała ich łódkę tak,
ze omal nie utopili się na płyciźnie. Maleńka wysączyła
pasję Filipa w kilku łykach. Zamknęła jego świat między swoimi
udami. Namiętność potrafi skruszyć przyjaźń w kilku ruchach
bioder.
Kiedy
stracił Filipa myślał, że już nigdy nie znajdzie szczeliny, z
której sączyć się będzie niezmącone cieniem światło. Nauczył
się dostrzegać rzeczy drobne i niepozorne. Tworzył z nich mapę
własnej przestrzeni. Zdołał w niej wymościć jamę. Wtedy
pojawiła się Sonia. Jak rzeka przepłynęła przez jego czas,
zabierając wszystko to, co zdołał w sobie oswoić. Dlaczego nie
potrafił jej zatrzymać?(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz