Zaparzyłam esencję chwili. Stoję nad czajniczkiem czasu i boję
się nalać wody do filiżanki. To co najważniejsze, najbardziej
zmieszane z pulsującym w niebieskich żyłach gejzerem krwi jest
tylko drobinką. Zwykłe, proste szczęście ledwie trąca zmysły.
Można nie poczuć. Nie zauważyć. Wleźć na piękno i zgnieść
drobinę jak mrówkę. Można przejść obok ze wzrokiem utkwionym na
czubku swoich palców. Czasem jednak jest to przeczucie. Ten blik
światła, który każe się zatrzymać.
Przecinałam dziś zielone futro półzmierzchowej, obrośniętej
zielskiem szutrowej drogi. Trawy sięgały mi ud. Bzyczało. Kumkało.
Ćwierkoliło. W pewnej chwili poczułam uderzenie wielkiej srebrnej
kropli. Potem drugiej, trzeciej, trzydziestej siódmej. Deszcz
nakłuwał policzki, kark i lekkomyślnie nieodziane ramiona.
Zatrzymałam się i pozwoliłam by krople łączyły się w pary i
spływały koniuszkami włosów na plecy, piersi i brzuch. Poczułam
zimno ale nie mogłam oderwać nóg by wyrwać się tej chwili.
Zaiste. Deszcz raz jeszcze przypomniał mi, że żyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz