W
zamierzchłych czasach namiętnie czytałam Poświatowską. Niedawno
zajrzałam do upstrzonego znakami czasu, cudem uratowanego z pożaru,
tomu jej wierszy zebranych. Znalazłam tam zdanie, które od dawna
uczepiło się mojej pamięci: „ Serce jest władcą absolutnym.”
Pani Halino, pani
wybaczy, nie wypada polemizować z poezją, a jednak pozwolę sobie
poigrać trochę z tym wersem.
Muzyka
jest władcą absolutnym. Odkąd zaczęłam pisać nową książkę
codziennie potwierdza to Bach. Czasem dołącza się Preisner albo
Cohen. Kiedy idę wałem wzdłuż czarnej rzeki przypominają mi o
tym uderzenia skrzydeł łabędzi albo wiatr przesypujący się przez
długie palce topoli i jaworów. Nad ranem przekonuję się o tym
słuchając paplaniny małych ust zmieszanej z tupotem bosych stóp.
Czasem tuż przed zaśnięciem dopada mnie znienacka tęsknienie za
muzyką, która gdzieś, kiedyś wplątała się w mój krwiobieg.
Dziś rano słuchając czekoladowych głosów gregoriańskich chórów
zrozumiałam, że zostałam skazana na dożywocie. Przyjęłam wyrok
z godnością i zabrałam się za śniadanie. I tu raz jeszcze
Eureka.
Muzyka nie jest jedynym władcą absolutnym. Ten drugi jest bardziej
przebiegły. Czai się w zagłębieniach tysięcy kubeczków
smakowych. Jest trochę powolny, prawie flegmatyczny. Ale kiedy się
już obudzi na dobre, nie można go powstrzymać. Tak. Smak jest
władcą absolutnym. Obserwowałam wczoraj mojego synka, kiedy po raz
pierwszy jadł pomarańcze. Wysysał z pomarańczowego miąższu całą
esencję chwili. Pomyślałam, dużo ma chyba ze mnie. Jeśli coś
połechce jego smakową wyobraźnię robi się zachłanny i oddany
tylko jednemu. Cóż nie jestem urodzonym ascetą. Lubię jeść, nie
po to by zaspakajać głód lecz po to by smakować. Dlatego kocham
lato. Kiedyś, gdy mieliśmy mały warzywnik, rozbuchany na
kompostowej odżywce, uwielbiałam zbierać pomidory. Zapach
zielonych pomidorów wciąż jest dla mnie czystą esencją piękna.
Wczoraj mój mąż kupił rzodkiewki. Kiedy ich spróbowałam, miałam
ochotę wyrzucić je za okno. Władca absolutny dobitnie dał mi znać
jak bardzo odległe są smaki z mojego starego ogródka i te z półki
z supermarketu. Raz jeszcze przypomniało mi się grzebanie w
wilgotnej ziemi. Jej zapach tuż po deszczu. I tu znów pokłon w
stronę kolejnego uzurpatora.
Zapach
jest władcą absolutnym. Nie przeczę, lubię perfumy, ale żadna
zamknięta we flakoniku Jej
Wysokość
nie jest w stanie dorównać intensywności zebranych w garści
dojrzałych poziomek, wilgotnej próchnicy wyciągniętej z wnętrza
wierzby, robionemu na zakwasie świeżo wypieczonemu bochenkowi
chleba. Poddaję się władaniu zmysłów bo uwielbiam ich żywotność.
Ciągłą przemianę. Inaczej pachnie las o świcie. Inaczej po
zmierzchu. Ciało przyciąga zapachem lub odpycha. Ktoś powie, że
to zwykłe reakcje chemiczne. Cóż. Dla mnie chemia to też poezja.
Zdecydowanie bardziej namacalna niż ta, która mieści się w
słowach. No właśnie, kolejny władca absolutny? Tak...
Dotyk jest władcą absolutnym. Daje życie i je zabiera. Leczy.
Jedno przytulenie dziennie może zdziałać więcej niż niejeden
środek farmakologiczny. Pamiętam jak leżałam kiedyś w szpitalu.
Czułam się dość kiepsko i jedyną myślą, która motywowała
mnie wtedy do powrotu do zdrowia była świadomość, że gdy już
wyjdę obejmę bardzo mocno małe, miękkie i duże, kościste
ramiona. Tak. A przecież dotyk tu się dopiero zaczyna. Pamiętasz
bose stopy na rozgrzanym piasku? A palce zanurzone w sierści psa? A
kwietniowe słońce łaskoczące w kark? Obleczony skórą wehikuł
ciała jest membraną. Arcyczułym naczyniem. Wlewam w nie bliskość.
Endorfinowy koktajl. Czułość. Czasem siłę lub bezradność.
Zawsze miłość.
Pani
Halino, pani wybaczy mój przydługawy wtręt, tak naprawdę każdy z
tych władców absolutnych jest tylko pionkiem. Nie oszukujmy się to
pani ma rację. Serce jest władcą absolutnym.