Szłam wałem w samo południe. Chmury rysowały cienie nad czarną rzeką. Ogromna topola wygrzewała grube ramiona i cienkie palce. W pewnej chwili pięć łabędzi przecięło niebo uderzeniem pięciu par skrzydeł. Wystarczyło by piękno powaliło cię na łopatki.
Wczoraj włóczyłam się z synem po Krakowskim Rynku i po Kazimierzu. Ulice nasączone były zapowiedzią wiosny. Tłum wypiękniał. Jedliśmy lody malinowe na pożegnanie zimy. A jednak. Kiedy wróciłam i zobaczyłam znajomy szpaler drzew poczułam, że prawda zawsze leży po stronie natury. Może to sprawa wieku ale wolę czarną rzekę, rudawo lniane trawy i pięć par białych skrzydeł niż pulsujące życiem ulice królewskiego miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz