Wieczór wsuwał się
w szeleszczące futro nocy. Pomarańczowe latarnie nie ogrzewały
pustej ulicy. Szłam zawinięta w kurtkę syna. Wybłocone traperki
trzymały się drogi ale słuchawki na uszach odrywały kilka
centymetrów od ziemi. Katie Melua ogrzewała miękkim głosem i
przenosiła w krainy bezwietrzne i bezzimowe. Pora serialowa
zaciągnęła już znakomitą większość sąsiadów na wygodne
fotele naprzeciw bardziej lub mniej płaskich ekranów. Nanizałam
kaptur na głowę. Patrzyłam w niebieskie światła w obcych oknach.
Wiatr wciskał się w poły rękawów i w cienkie sploty nierozsądnie
założonych legginsów. Zimno przywołało myśli nieoczekiwane.
Zatęskniłam za swoim psem.
Miał miodowe oczy i
niepokorną duszę. Zbyt niezależną jak na psa. Lubiliśmy nasze
spacery. Ale to mu nie wystarczało. Od czasu do czasu ruszał za
głosem swojego instynktu i nosa. Pewnego poranka nie wrócił jak
zwykle do domu. Następnego też nie. Przepadł razem ze swoim
wilgotnym nosem. Popielatą miękkością między uszami. Mądrym,
wybaczającym spojrzeniem. I psią przyjaźnią. Tą, którą nie da
się niczym zastąpić.
Kilka dni temu
spotkałam się z moją przyjaciółką. Siedziałyśmy jak zwykle w
zbyt hałaśliwej ale niezbyt drogiej knajpce, jedząc szarlotkę na
ciepło. Jak zwykle rozbrajająco szarlotkową. Jak nigdy niezbyt
hojnych rozmiarów. Od słowa do słowa, rozmowa zaczęła cedzić z
tematów błahych rzeczy ważne. Chcąc nie chcąc zaczęła pętlić
się wokół marzeń. I ich kiełkowaniu w cele. Moja przyjaciółka
słuchała uważnie. Kiedy skończyłam dopiła resztkę herbaty a
potem metodycznie i skrupulatnie zaczęła wbijać mnie w ziemię i
ugniatać marzenia w klepisko. Na koniec stwierdziła, że robi to
wszystko dla mojego dobra. Bo lepiej jest nie mieć mrzonek. Lepiej
pracować od rana do wieczora. Jeść obiady u teściowej w każdą
niedzielę. Lepiej zająć się czymś użytecznym na przykład
spiningiem lub naprawą zepsutej bramy. Lepiej mieć swoją
cieplutką, wyprasowaną i pachnącą stabilizację niż mieć
otwartą drogę.
Kiedy wychodziłyśmy
z knajpki (dosłownie wyrzucone przez kelnerkę bo chciała pójść
wreszcie do domu i może nawet miała ochotę kochać się ze swoim
chłopakiem albo upiec kruche ciasteczka) stałyśmy na parkingu
kontynuując jej egzekucję marzeń. Nie byłam w stanie wydobyć z
siebie żadnego słowa. Na koniec uściskałyśmy się a moja
przyjaciółka powiedziała, że mnie kocha.
Założyłam
słuchawki na uszy. Muzyka szybko posklejała połamane skrzydła.
Uniosłam się znów nad chodnikiem. I wróciłam tam gdzie moje
miejsce. Dobrze mieć kogoś kto sprowadza cię na ziemie. Ale jeszcze
lepiej jest móc odbić się od asfaltu i poszybować. Mimo wszystko.
MIla zapraszam Cię do mojej grupy "Koty"
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/groups/grupakoty/
i tej niedawno utworzonej Psy
https://www.facebook.com/groups/grupapies/
szukaj tego psiaka...
Na zdjęciu Brutus, nasz zaginiony pies...
OdpowiedzUsuń