Wychodzi
po omacku. Pośpiesznie. Jest jak spłoszony zwierz, którego zapach
człowieka wygnał z ciepłej, rozkosznej kryjówki. Bliskość,
nawet ta mikroskopijna i połknięta w zdumieniu, staje się ryzykiem
ponad jego siły. Co właściwie ma do stracenia? Nieoczekiwaną
starość? Święty spokój? Amputował kilkadziesiąt lat swojego
życia. Przeżył. Czy boi się, że ktoś będzie próbował dorobić
mu protezę?
Kiedy
gra, stojąc na ulicy po kilkanaście godzin dziennie, czuje, że
bliskość można wyłowić w jednym spojrzeniu. Mijający go ludzie
mrożą go swoją nieobecnością, odwracają wzrok. Wśród tłumu
zawsze jednak pojawia się ktoś, kto potrafi jednym gestem roztopić
w nim cały lód. Są tacy, którzy przychodzą codziennie. Bywa, że
wrzucą do puszki więcej niż mógłby oczekiwać. Rozumie, że nie
może ich zawieść. Wie, że nie jest świętym.
Pewnego
dnia mężczyzna kupuje garnitur i walizkę. Postanawia wyjechać. Ma
dość tutejszej zimy i byle jakich promocji w biedronce. Jego
miejsce na ulicy szybko zajmuje bezdomny z pudełkiem po margarynie.
Mężczyzna jedzie pociągiem, ściskając w ręku pusty futerał po
saksofonie. Słyszał historie ludzi, którym amputowano nogi i
którzy czuli chłód i gorąco w pozbawionych ciała kończynach.
Nie wierzył w nie. Dopiero teraz, pozbawiony kawałka serca
rozumienie czym jest siła ludzkiej pamięci.
musnęłam już trochę twojej historii a teraz chciałabym poznać ciebie...wioletta
OdpowiedzUsuń