Lubię wieszać pranie w ogrodzie. Zwłaszcza latem. Tak jak dziś z
samego rana.
Domowy ludek otulony pierzyną snów odsypia wczorajsze nocne rozmowy
z sową. Biorę wiaderko pełne mokrej bielizny i idę na bosaka pod
śliwę. Sznurek łączy węgierkę z sosną. Pod nogami wyczuwam
kujące szyszki i wilgotne zielone śliwki zrzucone lekkomyślnym
gestem wiatru. Trawa jest chłodna. Mokre od rosy zielone futro tętni
lilipucim życiem. Trzeba uważać na wyłażące z cienia ślimaki i
pszczoły zanurzone w kwiatach koniczyny. Stawiam kroki ostrożnie,
obserwując jak kolorowe płachty bawełny poddają się subtelnym
ruchom powietrza. Nie spieszy mi się.
Wracam do domu. Robię kawę. Lubię wypić ją sama. Na tarasie.
Siadam na nagrzanym słońcem fotelu. Obejmuję biały, wielgachny
kubek. Najpierw wypijam zapach. Potem kształt porcelanowego ucha. Na
końcu smak. Patrzę jak moja zielona tunika tańczy z granatową
koszulą męża. Potem oglądam balet żółtej sukienki
czteroletniej filozofki. Nie pozwalam by myśli osaczyły mnie swoim
marnym widokiem na przyszłość. Powoli piję napar chwili.
Odkładam kubek dopiero gdy słyszę pierwsze tupoty małych stóp.
Wspaniałe :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Wspaniale :) motywujesz!
OdpowiedzUsuń