Opada na ciebie
cisza. Znienacka. Jak deszcz albo sen. Jeszcze nie umiesz jej
przyjąć. Wciąż poorana sieczką uporczywych obrazów i słów - walczysz. Wiesz jednak, że wkrótce je pokonasz. Wypijesz napar z
esencji chwili. Położysz głowę na mchu i będziesz patrzeć na
koniuszki drzew. Chmury narysują krąg. Wytniesz z niego dziurkę
od klucza. I otworzysz drzwi.
Gdy uchylisz je na
oścież, wiatr dotknie twoich policzków i ramion. Pokaże ci gdzie
szukać. Poczujesz intensywność. Pączki drzew. Trawy. Młode
liście brzozy. Szaleństwo psa. Wrzask potoku i muzyka. Przed tobą
polana cudów. Nieoczekiwana samotność – dar.
Długi spacer wzdłuż
wąwozu aż do rzeki. Potem rower z ośnieżoną Śnieżką w tle.
Gdy wracasz dzielisz się kolacją z psem. Nasycona pięknem, nie
czujesz głodu. Nie zapalasz światła. Zanurzasz się w zmierzch.
Okutana kocem zwijasz się w ślimaka. Nalewasz sobie kieliszek
czerwonego wina. Pies grzeje ci stopy, od czasu do czasu próbując
je lizać. Przełykasz jeszcze kilka skrawków muzyki, którą
karmiłaś się przy kolacji. Pozwalasz by zmęczenie opadało powoli
i niedotkliwie. Czujesz wdzięczność. Tak mocną, że chcesz ją
wykrzyczeć.
Dwa dni bez męża i
dzieci. Uważnie i powoli. Wracasz sobą do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz