Paznokcie przeorane
ziemią. Masz ręce robotnika. Włosów nie czesałaś od trzech
dni. Praca stała się twoją mantrą. Zmęczenie
wyczekiwane. Dobre zmęczenie. Siadasz na progu i nie myślisz.
Obrazy suną jak horda rozpędzonych burzą szpaków. Bierzesz psa i
znów w górę drogi. Skręcasz w szutrową ścieżkę na łąki. Seledynowe trawy dławią w gardle. Idziesz dalej. Jabłonie i sarny.
Patrzycie sobie w oczy. Ostrożnie. Potem bieg. Pies puszcza się za zwierzyną. Ty oglądasz poranny popis mistrza. Chłód nostalgiczny. Sąsiad pali w piecu. Tuż przed majem. Przed ucztą. Siadasz i brakuje ci tchu. Wyrzuty sumienia i zachwyt. Zaraz wrócisz. Podepniesz ciało w trybiki. Oddasz siebie we władanie małych i dużych. A jednak tu i teraz jesteś tylko sama dla siebie. Kilka minut wyrwane z wieczności. Pozbawione czasu. Zostaje w sercu.
ziemią. Masz ręce robotnika. Włosów nie czesałaś od trzech
dni. Praca stała się twoją mantrą. Zmęczenie
wyczekiwane. Dobre zmęczenie. Siadasz na progu i nie myślisz.
Obrazy suną jak horda rozpędzonych burzą szpaków. Bierzesz psa i
znów w górę drogi. Skręcasz w szutrową ścieżkę na łąki. Seledynowe trawy dławią w gardle. Idziesz dalej. Jabłonie i sarny.
Patrzycie sobie w oczy. Ostrożnie. Potem bieg. Pies puszcza się za zwierzyną. Ty oglądasz poranny popis mistrza. Chłód nostalgiczny. Sąsiad pali w piecu. Tuż przed majem. Przed ucztą. Siadasz i brakuje ci tchu. Wyrzuty sumienia i zachwyt. Zaraz wrócisz. Podepniesz ciało w trybiki. Oddasz siebie we władanie małych i dużych. A jednak tu i teraz jesteś tylko sama dla siebie. Kilka minut wyrwane z wieczności. Pozbawione czasu. Zostaje w sercu.