SZCZELINA
Rozpakowujesz
podarowany znienacka kawałek własnej przestrzeni. Wydaje się
cichy. Nie, jednak, nie. Zamieszkały w nim ptaki. Słuchasz ich
rozmów na granicy zmierzchu. Patrzysz na nagie ramiona drzew.
Szukasz śladów utraconego piękna.
Kiedy tak siedzisz z
nogami na malowanej skrzyni. Przykryta wełnianym, grafitowym kocem.
Zastygasz by znów obrosnąć w siłę. Starasz się nie słyszeć
dobijających się u nasady skroni głosów sprzed. Tych wczorajszych
i tych sprzed kilku dni. Nie chcesz pamiętać. Ale pamięć nie jest
dana ci na własność. Żyje swoim życiem.Uparcie zatacza koła. I
chociaż wiesz, że jesteś w stanie ją pokonać, przez chwilę się
wahasz. Tak... teraz trzeba poszukać szczeliny. Jesteś
pokiereszowanym zwierzem, które samo wylizuje własne rany.
Będziesz szukać
dobra. Uparcie i na oślep. Już wylałaś dość dużo łez. Był
też gniew. Zaborczy i bezmyślny. Była bezsilność, która obmyła
cię rzecznym mułem. Nie zdołała jednak pozbawić głosu nadziei.
Ktoś kiedyś
powiedział, że jeśli twoje życie nie jest upadaniem i wstawaniem,
to znaczy, że nie żyjesz. Zdaje się, że jesteś bardziej żywa
niż mogłabyś przypuszczać. Kryzys obudził cię z letargu.
Czyżby? Tak... ból na pewno przypomina ci, że żyjesz. Pozwolić
sobie czuć. Na wskroś. Na wylot. Smutek. Żal. Gniew. Niech cię
zaleją. Niech wyrwą cię na głębokie wody. A kiedy będzie ci się
wydawało, że właśnie toniesz, wyciągniesz ramiona i popłyniesz.
Zrozumieć, że w
tej samotności, w tej walce, nie jesteś sama. Raz jeszcze pozwolić się wyciągnąć
ze szczeliny. Wiesz, że potem znów przyjdzie tamten czarny czas.
Ale rozumiesz też, że każde nowe kiełkuje na kompoście z bólu i
gniewu. Tracić by mimo tego zyskać. By zobaczyć inaczej. W innym
świetle. Czasem jaśniej. Czasem bardziej mrocznie. Raz jeszcze na
nowo.
Tamta chwila na
skraju dnia. Siedziałaś kilkadziesiąt metrów nad przepaścią.
Po turecku, na ususzonych liściach. Patrzyłaś na taniec światła
w jeziorze. Muzyka ptaków opadała łagodnie na twoje rozgrzane
włosy i ramiona. Chciałaś wyrwać tę chwilę z czasu. Zlać się
z nią w jedno. Tak. Tamta chwila taka właśnie była. Jedność. Bycie cząstką tego lasu, tego tańca, tego
wszechświata.
Wracając, myślałaś
jak łatwo pokonać gniew wdzięcznością. Rozumiałaś, że zamiast
utyskiwać mogłabyś bez końca dziękować. I że nie byłoby w tym
żadnej przesady ani sztuczności.
Jadąc rowerem z
górki patrzyłaś na ośnieżony masyw Śnieżki, a potem na
przebiśniegi wyrosłe na hałdzie błota. Tak. Właśnie wdzięczność
ma siłę ocalania. Przynosi pokój.