sobota, 28 listopada 2015

W JEDNYM UNIESIENIU POWIEK



Ściskasz w ręku garść podarowanej ci znienacka ciszy. Obchodzisz się z nią ostrożnie jakby była opłatkiem finezyjnie odlanej porcelany. Jest krucha. Boisz się, że zaraz rozsypie się na tysiąc mikroskopijnych ostrych strzępów.

A jednak. Zaparzasz kubek zielonej herbaty. Delikatnie przymykasz drzwi. Patrzysz przez okno. Dostrzegasz kilka płatków śniegu. Prawie słyszysz ich figlarny szept. Podglądasz nagie ramiona modrzewi, topoli, klonów, buków, brzóz. Widzisz ornamenty na błocie. Waląca się szopa ma kolor pieprzowej mięty. Stos kamieni przypomina śpiącego olbrzyma. Ledwo tlące się drewno w piecu zmienia się w mruczącego kota. Nie dokładasz nic. Patrzysz jak ogień zmienia się w popiół.

Myślisz o tym wszystkim, co nie jest takie, jak miało być. I o tym wszystkim, czego nie umiesz przyjąć. Już wiesz, że nie zmienisz koryta rzeki. Wiesz, że będzie płynąć swoim rytmem i sobie tylko znaną historią. Rozumiesz, że wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Ten brak. To zapętlenie czasu. Ta hałda błota. Ten beton pod nogami. Ta resztka tlącego się drewna. Ten brud za paznokciem. Czy zdołasz to wszystko zmieścić tu i teraz?

Modlisz się o siłę. I o to by nie czekać. By cały sens podźwignąć w jednym uniesieniu powiek.

czwartek, 12 listopada 2015

BRUDNE NIE- WIADOMO -CO



Dom na skraju lasu. Patrzę na skałę wynurzającą się zza łysych już, chudych jak szczapy, brzóz. Tyle lat szukałam tego miejsca. Kawałka przestrzeni, który będę mogła nazwać swoim. Znalazłam pole bitewne. Walczę jak otumanione głodem zwierze. Walę pięściami w powietrze, choć przecież wiem, ze moim jedynym przeciwnikiem jestem ja sama.

Myślę o swoich dzieciach. Mała Fi. Kochane lustro, które nagle zmienia się w krzywe zwierciadło. Niepewna. Zrozpaczona. Wykrzykuje mój ból. Znów jestem dzieckiem zamiast mamą. Im bardziej chcę dać jej miłość, tym bardziej ją krzywdzę. M. powtarza wciąż to samo, "Musisz być konsekwentna. Zobacz, przy mnie nie krzyczy". Monolog podany w sosie jego przekleństw i moich łez.

Znów wracam do punktu wyjścia. Patrzę na swoje ręce i nie poznaję ich. Słucham swoich słów i słyszę obce dźwięki. Oglądam odbicie w lustrze. Kim jest ta kobieta? Nie ma mnie wcale. Jest tylko głowa w poduszce. Zaprosiłam swojego demona. Pozwalam mu na wszystko.

Kiedy w końcu wysupłuję się z jego objęć, brudne, umazane, nie wiadomo co, idzie do lasu. Obejmuje buki i brzozy. Gada do siebie. Gada w głos. Odprawia kadysz. Idzie z kapturem na głowie, nie patrzy pod nogi, zahacza wzrokiem w najwyższe gałęzie drzew. Kiedy dochodzi do łąki, granatowe ostrze gór podcina mu kolana. Stoi, gapi się i milczy. Brudne, umazane nie wiadomo co, zmienia się w silną kobietę. Ta cisza, ten zarys nieba, ratuje jej życie.

Wracam z martwym demonem pod pachą i badylami czerwonego głogu w garści. Wiem, że demon wcale nie jest martwy i że kolce głogu wcale nie kują mi rąk. Wiem, że wrócę znów  na pole bitewne. I nie wiedzieć czemu, zamiast walić pięścią w powietrze, będę znów, uparcie, budować marzenia.


środa, 4 listopada 2015

SIŁACZKA


Wczoraj znów pozwoliłam się obezwładnić życiu.  Próbowałam ukryć się w szczelinie. Wepchnąć się w ciemność i ciszę. Naciągnąć na głowę kokon. Wiem. Nie mogę sobie na to pozwolić. Tak. Mam stanąć życiu na przeciw. Tylko, że ja chcę wykrzyczeć: "Kurwa, pieprzony świat!" Chcę wyć by uwolnić bestię. Chcę ją pokonać. Jak? Przerośniętym sercem? Wściekłością? Bólem? Tak... Jestem silna. Jestem cholerną siłaczką. A przecież nokautuje mnie byle blik światła. Wpół łysa gałązka klonu, na której zawisła byle kropla piękna. Tak, jestem nie z tego świata. Nie nauczyłam łokci przepychania się. Moje sumienie nie posiada wygaszacza ekranu. Dławię się byle jaką grudką zła. A przecież każdego dnia wygrzebuję w tym wszystkim miłość.

Patrzeć na świat oczami dziecka i starca jednocześnie. Rytuały codzienności stają się proste, lecz nie oczywiste. Nie gnębią, lecz dziwią. Potrafisz zatrzymać się by obejrzeć taniec liścia. Zabawa z psem jest ważniejsza niż zmywanie. Jeśli musisz to dlatego, że chcesz. Boisz się, więc balansujesz na linie. Zachwycasz się nie wiadomo czym. Smakujesz niekoniecznie wino. Gapisz się w niebo zamiast gnać. Ufasz zamiast złorzeczyć.

Proste gesty i myśli. Być wdzięcznym. Za to, że nie ma się wszystkiego. Za liście, które lecą z nieba zamiast deszczu. Za codzienne wtulanie ciepła.  Za tupot bosych stóp. Za buki za oknem wciąż jeszcze rude i srebrne. Za niewydeptane ścieżki. Za to, że można jeszcze tyle zmienić. Za to, że nie trzeba zmieniać nic.

Tak. Rzeczywistość zawsze zaczyna się w twojej głowie. Czasem potrafisz wyssać ją z palca. Budujesz ściany, które potem burzysz gołą ręką. Jesteś cholerną siłaczką? A może jednak bezradnym dzieckiem? Pozwól rzece płynąć własnym rytmem. Nie musisz naprawiać świata. Wystarczy, że go przytulisz.