ŚWIETLIKI I COŚ
JESZCZE
Świetliki między
potężnymi lipami unoszą wieczór w bańce magii. Idziesz prawie po
ciemku w stronę rododendronowych gąszczy. Na smyczy człapie twój
body guard. Pies ciągnie w stronę plątaniny zapachów, ty
ryzykujesz życiem by zerwać garść dzikich czereśni. Są słodsze
niż przypuszczałaś. Jutro znów tutaj przyjdziesz.
Potem, wygnana przez
domowych kibiców futbolu, siedzisz po turecku na podłodze. Bose
stopy na wciąż jeszcze chłodnych deskach. Na przeciw ciebie
rumianki w słoju i oset w butelce. Za twoimi plecami świerszczo –
żabie a'capella.
Nieustannie gadający
umysł przypomina o Rzeczach-Które- Trzeba- Zrobić i o gościu,
który lada moment zaparkuje rowerem przed twoim domem. Jedzie ze
Szkocji. Miał być wczoraj. Może będzie jutro.
Próbujesz
przechytrzyć nachalność umysłu zamykając oczy. Pomagają cykady.
Przeszkadzają ćmy. Z kalejdoskopu, którym potrząsasz w głowie,
klaruje się jednak obraz. Zmieszane wspomnienie, nostalgia i coś
chyba jeszcze. Idziesz drogą pod górę. Mijasz sąsiedztwo –
renesansowy dwór, w którym już nie straszy. Kierujesz się w lewo.
Szutrową drogą zawładniętą przez roje świetlików. Z zarysu
granatowo- różowych, prawie nocnych chmur wypruwasz nitki, którymi
wiążesz naderwane poczucie mocy sprawczej. Pół sennie i jakby
nieśmiało wstajesz z martwych. Który to już raz?
Powalona materią
spraw drobnych, które urastają do katastrofy. Spętana małością
ciała, które gnie się przed władzą rzeczy martwych. Prawie
bezboleśnie wyślizgujesz się z oblepiającej cię niemocy.
Rozumiesz, że czasem trzeba powiedzieć sobie „nie dam rady”.
Pozwolić sobie na bycie słabym, zmęczonym, wściekniętym do
białych kości.
Wybrać dziegcie
emocji z mąki codzienności. Przecedzić sens z bezkresu rzeczy
bolesnych i niepotrzebnych. Zaparzyć napar: szczypta humoru, pół
łyżeczki dystansu, łyżka stołowa cierpliwości. Po wypiciu
jednej filiżanki wyciągnij swoje skrzydła i pozwól im wyschnąć.
Jesteś silną kobietą, prawda? Jesteś siłą.