piątek, 28 lutego 2014

PIĘĆ PAR BIAŁYCH SKRZYDEŁ

Szłam wałem w samo południe. Chmury rysowały cienie nad czarną rzeką. Ogromna topola wygrzewała grube ramiona i cienkie palce. W pewnej chwili  pięć łabędzi przecięło niebo uderzeniem pięciu par skrzydeł. Wystarczyło by piękno powaliło cię na łopatki.

Wczoraj włóczyłam się z synem po Krakowskim Rynku i po Kazimierzu. Ulice nasączone były zapowiedzią wiosny. Tłum wypiękniał. Jedliśmy lody malinowe na pożegnanie zimy. A jednak. Kiedy wróciłam i zobaczyłam znajomy szpaler drzew poczułam, że prawda zawsze leży po stronie natury. Może to sprawa wieku ale wolę czarną rzekę, rudawo lniane trawy i pięć par białych skrzydeł niż pulsujące życiem ulice królewskiego miasta.

poniedziałek, 24 lutego 2014

CZAS ZWIJA SIĘ W KULKĘ

Podarowane ziarno ciszy kiełkuje znienacka.
Oczy zauważają rzeczy małe.
Pochylenie jabłoni.
Zdjęcie przykryte kawałkiem pękniętego szkła z czasów, kiedy chodziliśmy tylko objęci wpół. 
Zmieszanie światła z cieniem.
Pasemka srebra na pajęczynie pod parapetem.
Patrzysz na swoje odbicie w szybie i widzisz jak porastasz w lód.
Dotykasz językiem przenikliwego zimna i ranisz sobie koniuszek arcyczułego mięśnia. 
Patrzysz dalej.
Czas zwija się w kulkę i toczy się nie wiadomo dokąd i poco.


czwartek, 20 lutego 2014

DZIURA W KOKONIE

Jechałam na rowerze i słuchałam muzyki. Złote cielce światła przebiły pierzynę zimowych chmur. Wystarczyło by wydłubać dziurę w kokonie. Wystawić przez nią głowę i zlizać kilka grudek szczęścia.



niedziela, 16 lutego 2014

WYNURZENIE Z JASKINI



Nieprzespana noc owocuje sensem. To co najprostsze przychodzi do głowy jak olśnienie. Jeśli tracisz wszystko podążaj za marzeniami. Jeśli nie wiesz czym będzie jutro – wymarz to słowo ze swojego słownika.


Właśnie stworzyliśmy nadzieję, teraz pozostaje nam działać. Napisałam plan. Siedzę po ciemku słuchając Bacha. Mam wrażenie jakbym nagle wynurzyła się z głębokiej zalanej wodą jaskini. Połykam hausty powietrza i parzę esencję chwili. 

wtorek, 11 lutego 2014

KAWAŁKI SREBRA ROZSYPANE NA TRAWNIKU



Otwieram drzwi. Usta. Pięści. Płuca. Delikatnym truchtem rozrywam hausty powietrza. Na trawniku ziarnistość zeszklona w srebrnych łuskach. Rysuję palcem po upudrowanej śniegiem szybie samochodu. Smakuje dzieciństwem. Gapię się w niebo i układam wycinankę z dymu i chmur.
Nic nie jest ważniejsze niż to. Poczucie nienaruszonej przynależności. W tym zmierzchu. W tym ziarnistym zimnie widzę własny oddech zmieniający się w mrok. Jestem. Każdym uderzeniem mięśnia nie większego niż pięść modlę się o siłę by codzienność zmienić w zwykłe, proste szczęście.


poniedziałek, 10 lutego 2014

TAKI OBRAZEK

Byłam dziś z dziećmi nad rzeką. Złote cielce słonecznego światła były wyjątkowo dorodne i hojne. Para łabędzi pływała tam gdzie każdego popołudnia od połowy listopada. Zadarliśmy głowy w górę. Trzy kaczki przecięły niebo srebrnym splotem lotek. Trawy wyrosły znienacka z rudości, nabierając lnianego odcienia. Łowiłyśmy z Żabą ryby, (ktoś postronny mógłby pomyśleć, że to kamyki). Niki polował na bizony (nie były zbyt ruchliwe i przypominały nieco wielkie korzenie wykarczowanych pni drzew). Potem natknęliśmy się na tajemnicze nasiona przypominające koronkową robotę hafciarki z Łowicza.  Żaba biegła z góry na pazury z gębą umazaną niebem.  Niki pognał przez pola. Chwilę później zobaczyłyśmy z Żabą jego turkusową bluzę uczepioną ramion potężnej topoli jakieś osiem, siedem metrów nad ziemią. To jego miejsce. Tam budzi się ze swoich małości, łapie mocne hausty powietrza i nasącza duszę i oczy Bogiem. ( Pewnie mogłabym go powstrzymać przed drapaniem się na takie wysokości ale myślę, że musiałabym odrąbać mu wtedy świeżo wyrośnięte skrzydła).

Taki obrazek. Wysączony z krwiobiegu codzienności naparstek piękna. Po zalanej łzami czarnej niedzieli raz jeszcze szczęście złapane na gorącym uczynku.

środa, 5 lutego 2014

URODZINY BEZ JUTRA

Dziś są moje urodziny. Obchodzę je bez domu, bez książek, bez zdjęć, bez męża całującego w czoło lub kark, bez zapachu pieczonego chleba i wiatru na policzkach w drodze do lasu. Zamiast lampki wina piję wodę niegazowaną z butelki gapiąc się tępo w pomarańczowe światła latarni zamknięte w czarnym prostokącie okna.

niedziela, 2 lutego 2014

PORTFEL W ZAMRAŻALNIKU CZYLI RAZ JESZCZE NAUKA UWAŻNOŚCI

Mały maratończyk skończył właśnie 10 miesięcy i po kilku tygodniach nieustannego dreptania, truchtania i kołysania się za rączki stawia swoje pierwsze samodzielne kroki. Zmęczenie rozchodzi się po kościach ustępując miejsca spontanicznej radości. I właśnie w momencie gdy powinnam wszystkimi porami skóry chłonąć tę chwilę dopadają mnie macki mamuśkowatej samodręczycielki. "Przecież on nie ma jeszcze żadnych butów, bamboszy, nawet kubka z dziubkiem nie ma." - zaczynam wyliczać. Teściowa, u której postanowiłam spędzić kilka ubogich w światło słoneczne dni, natychmiast wysyła mnie na zakupy. Pognałam jak przystało na grzeczną dziewczynkę. Jakieś czterdzieści minut włóczyłam się obijając o półki z przecenionymi rzeczami.  Krótka ekscytacja ustąpiła po chwili ulewie dotkliwie smutnych myśli. Tak łatwo daję się złapać w sieć narzuconych mi pragnień. Wciąż ktoś próbuje mi wmówić, że bez przerwy potrzebuję czegoś nowego. Tak jakby ktoś próbował mi udowodnić, że szczęście zapakowane jest jak prezent z wielką czerwoną kokardą. Wystarczy tylko wydać odpowiednią ilość pieniędzy i już będziesz mogła go odpakować i mieć. Oczywiście kiedy sięgasz już po czerwoną wstążkę okazuje się, że nagle potrzebujesz jeszcze czegoś innego, bardziej oryginalnego, ładniejszego, ite pe ite de. Zastanawiam się jak to jest - czy rzeczy posiadają mnie, czy ja je posiadam?

Jak uwolnić się z tego błędnego koła?

Przede wszystkim nieustannie uczyć się uważności. Wyjść z machiny oczekiwań i dostrzec to co jest dane. Piękno rzeczy małych. Na przykład dziś. Cienka ostrze światła rozpruwające pierzynę chmur. Maleńkie bose stopy podrywające się do dreptania, gdy tylko usłyszą twój głos. Zapach wyjadanego palcami świeżo upieczonego drożdżowego placka. Pocałunek w kark męża i pocałunek w policzek rozpromienionej żaby.

Raz jeszcze postanawiam przetestować na sobie zadanie Majki z "52 tygodni". Tydzień z portfelem w zamrażalniku. Bez kupowania, bez dręczenia myśli. Czas uważności i bliskości.